Chyba każdy z nas już widział filmiki z wpadek w Szkole z TVP lub memy z udziałem nauczycielek, które występują na nagraniach. Fala hejtu z jaką mierzą się nauczyciele występujący w programach TVP jest ogromna. Ale czy słuszna? Nauczycielki zabrały głos i w rozmowie z Onetem przyznają: Jesteśmy tak zaszczute, że boimy się wyjść z domu.
Fala hejtu na Szkołę z TVP. Nauczycielki zabrały głos
Szkoła z TVP to wspólny projekt Telewizji Polskiej i Ministerstwa Edukacji Narodowej. Powstał w odpowiedzi na zamknięcie szkół w Polsce z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa.
Od samego początku lekcje wzbudzają kontrowersje, a program jest krytykowany za formułę i błędy. Z ogromną falą hejtu spotkały się natomiast osoby, które te lekcje prowadzą i występują na antenie TVP. Jednak nie do końca ponoszą oni winę za jakość nagrań i całego projektu.
"Jesteśmy tak zaszczute, że boimy się wyjść z domu"
Portalowi Onet.pl udało się porozmawiać z dwie nauczycielkami, które poprowadziły lekcje na antenie. Są zaskoczone hejtem, jaki się na nie wylewa. Jak zaznaczają wolą zachować anonimowość, ponieważ boją się kolejnego, publicznego linczu.
- Ludzie myślą, że zgłosiłyśmy się na ochotnika, po sławę i pieniądze. Nic bardziej mylnego. Kuratorium oświaty zgłosiło się do naszej dyrekcji i zostałyśmy po prostu wytypowane. Nie wiem, dlaczego akurat my. W naszym zawodzie, jak dyrektor prosi o wykonanie jakiegoś polecenia służbowego, to się nie odmawia. Wcale się do tego nie paliłyśmy, ale cóż było robić. Polecenia służbowe się wykonuje. Nie chciałyśmy stracić pracy, zwłaszcza w tak trudnych czasach - tłumaczą w rozmowie z Onetem.
Jak twierdzą, wszystko działo się bardzo szybko. Dostały polecenie, by do świąt przygotować trzy lekcje po 15 minut, zostały wezwane na rozmowę z ludźmi z TVP. Później okazało się, że lekcje mają jednak trwać po 25 minut, a projekt ma trwać do czerwca. Dzień później miały nagrać aż po trzy lekcje.
- Okazało się też, że musimy wszystko same przygotować. Usłyszałyśmy w piątek po południu, że będziemy nagrywać następnego dnia od razu trzy odcinki, bo to w poniedziałek musi już iść w telewizji. Przecież to jest praktycznie niewykonalne, by w takim czasie przygotować materiał dydaktyczny na trzy lekcje, podczas gdy do normalnych hospitacji dyrektorskich trzeba przygotowywać się tydzień albo i więcej. Jakimś cudem udało nam się to przełożyć na niedzielę - mówi jedna z nauczycielek dziennikarzom Onetu.
Nagranie bez scenariusza
Nauczycielki nie zostały przygotowane do nagrań, nie było żadnych prób, ani pracy i próby oswojenia się z kamerą. W niedzielę przyszły do biura i usłyszały "nagrywamy, bo nie ma czasu".
- Ja nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z telewizją, może pan sobie wyobrazić, jaki to był dla mnie stres. Jeszcze zaczęła się wieszać tablica interaktywna, nie było markerów do pisania (na szczęście przywiozłyśmy własną kredę), a magnesów do przypinania było dziesięć - dodaje nauczycielka.
Nie hejtuj nauczycielek, to wina producentów
Po nagraniu wszystko zostało szybko zmontowane i wysłane do centrali. Osoby, które lekcje prowadziły nie miały szans obejrzeć nagrania przed premierą, nie miały szansy nagrania powtórek.
Jak podkreślają obydwie nauczycielki w rozmowie z Onetem, rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. W szkole, na lekcji nie ma takich sytuacji - jest interakcja z dziećmi.
- Jednak podczas normalnych zajęć nie ma takiej sytuacji, że nauczyciel longiem mówi przez pół godziny. Jest interakcja z dziećmi, człowiek się uśmiecha, żartuje, uczniowie podchodzą do tablicy, odpowiadają na pytania, przepisują coś do zeszytów, rozmawiają z nauczycielem. A my od realizatora usłyszałyśmy: "wyobraźcie sobie, że kamery to wasze dzieci". Ale kamery nie mówią i nie ma z nimi żadnej interakcji - mówią dalej w rozmowie z Onetem.
Dlatego też warto się zastanowić, zanim ktoś zdecyduje się na taką ostrą krytykę. Ktoś te materiały z produkcji później ogląda i ma wpływ na to w jakiej formie ukażą się na antenie. Nie warto było powtórzyć kilka ujęć, by pozbyć się błędów?
Na koniec dodamy, że do tej pory, mimo obietnic, nauczycielki nie otrzymały umowy o współpracy z TVP do podpisu...
źródło: Onet.pl
Od samego początku lekcje wzbudzają kontrowersje, a program jest krytykowany za formułę i błędy. Z ogromną falą hejtu spotkały się natomiast osoby, które te lekcje prowadzą i występują na antenie TVP. Jednak nie do końca ponoszą oni winę za jakość nagrań i całego projektu.
"Jesteśmy tak zaszczute, że boimy się wyjść z domu"
Portalowi Onet.pl udało się porozmawiać z dwie nauczycielkami, które poprowadziły lekcje na antenie. Są zaskoczone hejtem, jaki się na nie wylewa. Jak zaznaczają wolą zachować anonimowość, ponieważ boją się kolejnego, publicznego linczu.
- Ludzie myślą, że zgłosiłyśmy się na ochotnika, po sławę i pieniądze. Nic bardziej mylnego. Kuratorium oświaty zgłosiło się do naszej dyrekcji i zostałyśmy po prostu wytypowane. Nie wiem, dlaczego akurat my. W naszym zawodzie, jak dyrektor prosi o wykonanie jakiegoś polecenia służbowego, to się nie odmawia. Wcale się do tego nie paliłyśmy, ale cóż było robić. Polecenia służbowe się wykonuje. Nie chciałyśmy stracić pracy, zwłaszcza w tak trudnych czasach - tłumaczą w rozmowie z Onetem.
Jak twierdzą, wszystko działo się bardzo szybko. Dostały polecenie, by do świąt przygotować trzy lekcje po 15 minut, zostały wezwane na rozmowę z ludźmi z TVP. Później okazało się, że lekcje mają jednak trwać po 25 minut, a projekt ma trwać do czerwca. Dzień później miały nagrać aż po trzy lekcje.
- Okazało się też, że musimy wszystko same przygotować. Usłyszałyśmy w piątek po południu, że będziemy nagrywać następnego dnia od razu trzy odcinki, bo to w poniedziałek musi już iść w telewizji. Przecież to jest praktycznie niewykonalne, by w takim czasie przygotować materiał dydaktyczny na trzy lekcje, podczas gdy do normalnych hospitacji dyrektorskich trzeba przygotowywać się tydzień albo i więcej. Jakimś cudem udało nam się to przełożyć na niedzielę - mówi jedna z nauczycielek dziennikarzom Onetu.
Nagranie bez scenariusza
Nauczycielki nie zostały przygotowane do nagrań, nie było żadnych prób, ani pracy i próby oswojenia się z kamerą. W niedzielę przyszły do biura i usłyszały "nagrywamy, bo nie ma czasu".
- Ja nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z telewizją, może pan sobie wyobrazić, jaki to był dla mnie stres. Jeszcze zaczęła się wieszać tablica interaktywna, nie było markerów do pisania (na szczęście przywiozłyśmy własną kredę), a magnesów do przypinania było dziesięć - dodaje nauczycielka.
Nie hejtuj nauczycielek, to wina producentów
Po nagraniu wszystko zostało szybko zmontowane i wysłane do centrali. Osoby, które lekcje prowadziły nie miały szans obejrzeć nagrania przed premierą, nie miały szansy nagrania powtórek.
Jak podkreślają obydwie nauczycielki w rozmowie z Onetem, rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. W szkole, na lekcji nie ma takich sytuacji - jest interakcja z dziećmi.
- Jednak podczas normalnych zajęć nie ma takiej sytuacji, że nauczyciel longiem mówi przez pół godziny. Jest interakcja z dziećmi, człowiek się uśmiecha, żartuje, uczniowie podchodzą do tablicy, odpowiadają na pytania, przepisują coś do zeszytów, rozmawiają z nauczycielem. A my od realizatora usłyszałyśmy: "wyobraźcie sobie, że kamery to wasze dzieci". Ale kamery nie mówią i nie ma z nimi żadnej interakcji - mówią dalej w rozmowie z Onetem.
Dlatego też warto się zastanowić, zanim ktoś zdecyduje się na taką ostrą krytykę. Ktoś te materiały z produkcji później ogląda i ma wpływ na to w jakiej formie ukażą się na antenie. Nie warto było powtórzyć kilka ujęć, by pozbyć się błędów?
Na koniec dodamy, że do tej pory, mimo obietnic, nauczycielki nie otrzymały umowy o współpracy z TVP do podpisu...
źródło: Onet.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj