
Ściek w pigułce, czyli wiedza o tranie

To, co zwykliśmy nazywać tranem, czyli zgodnie z definicją, olej z wątroby dorsza i ryb dorszowatych, teraz w 79% jest zmieloną i chemicznie oczyszczoną sardelą, którą łowi się w Peru i Chile, z wód bardziej przypominających kanały ściekowe, niż czyste wody Norwegii. Zatem nazwa „tran norweski” jest myląca i powinna budzić wątpliwości. Największe fabryki, w których są przetwarzane sardele znajdują się właśnie w Peru. Takie wytwórnie jak Copeinca czy Austral są w rzeczywistości własnością Norwegów. Czyli w pewnym sensie jest to produkt „norweski”, chociaż nie pochodzi z Norwegii. I na pewno nie jest to tran, którym w dzieciństwie dręczyli nas rodzice.
Dawniej, kiedy morza i oceany były czyste ryby były łowione, a nie hodowane. Wtedy rzeczywiście były one nieocenionym źródłem pożywienia, niezbędnych człowiekowi kwasów Omega-3 oraz witamin rozpuszczanych w tłuszczach. Ale to już historia. Dziś 60-70% ryb, np. dorszy czy łososi, które kupujemy w sklepach pochodzi z hodowli. Reszta to odłowione przetrzebione resztki z często beznadziejnie zanieczyszczonych wód przybrzeżnych.
Wprawdzie norweskie wody ciągle są jednymi z najczystszych, ale to właśnie norweskie hodowle, z których jest zaopatrywany w ryby rynek europejski są tak złej jakości, że niektórzy naukowcy nazywają są najbardziej toksycznym pokarmem na świecie. Te hodowle to wielkie baseny ogrodzone siatką i zanurzone w morzach wśród norweskich fiordów. Ryby żyją tam w wielkim zagęszczeniu, więc zapadają na różne choroby i wzajemnie się zarażają. Żeby temu zapobiec, „zasila” się te otwarte baseny na przemysłową skalę w płynne pestycydy (difluorobenzuron) przeciwko pasożytom, takim jak wesz łososiowa.
Rzecz w tym, że te pestycydy poza zdolnością do niszczenia pasożytów mają bardzo silne działanie neurotoksyczne. Nie wypłukują się z organizmów ryb, więc je zjadamy. Na dnie morza pod hodowlami leżą warstwy szlamu złożone z karmy, odchodów i środków chemicznych grube na 15 metrów. Jest to prawdziwa toksyczna bomba. Najwięcej toksyn znajduje się jednak nie w samych pestycydach, które są podawane łososiom bezpośrednio do wody, ale w paszy, którą są tuczone. Jérôme Ruzzin z uniwersytetu w Bergen zbadał je i stwierdził, że granulaty stanowiące pokarm łososi hodowlanych zawierają dioksyny, dieldrynę, PCB, aldrynę i toksafen. Niektóre pestycydy, czy PCB nie rozkładają się, dlatego nazywane są Trwałymi Zanieczyszczeniami Organicznymi.
Do paszy dodaje się również etoksykinę, jako przeciwutleniacz. Jest to pestycyd, który pierwotnie był przeznaczony do ochrony drzew kauczukowych. Norma w żywności dla człowieka wynosi 50 mikrogramów na kilogram, tymczasem w łososiach hodowlanych jej stężenie sięgnęło już nawet 1000 mikrogramów. Według badań Victorii Bohne z Bergen etoksykina może przeniknąć barierę krew-mózg, co już samo w sobie jest bardzo niebezpieczne. Kiedy jednak etoksykina dotrze do mózgu jest podejrzewana o silnie działanie rakotwórcze. Kiedy Bohne ogłosiła wyniki tych badań, nagle straciła pracę na uczelni i status uczonego. W rezultacie utraciła też prawo publikowania wniosków ze swoich badań.
Na wielką toksyczność karmy dla ryb wpływa również jej pochodzenie. Pasza dla łososi w 20% jest produkowana z ryb bałtyckich, a jest to jedno z najbardziej toksycznych mórz świata. W Szwecji klienci są ostrzegani przed spożywaniem ryb z Bałtyku częściej niż raz w tygodniu, a kobiety w ciąży i dzieci w ogóle nie powinny ich spożywać. Już niewielka ilość toksyn z bałtyckich rybach może zachwiać pracą układu hormonalnego i powodować raka. Kobiety, które planują ciążę powinny ograniczyć spożywanie śledzia i łososia z morza bałtyckiego. Dopuszczalne roczne spożycie to dwie, trzy ryby w roku- ogłosiła w komunikacie szwedzka Agencja ds. Żywności, o czym polski konsument naturalnie nie ma pojęcia.
W rezultacie takiego karmienia i hodowli u połowy dorszy występują widoczne mutacje genetyczne, np. tak zniekształcone szczęki, że ryba nie może ich zamknąć. Poza tym cierpią na krwawe wybroczyny skórne i deformacje szkieletu. Ich mięso ma inną, łamliwą strukturę w porównaniu z rybami żyjącymi dziko. Naturalnie, nie widzimy tego gdy kupujemy filet z dorsza norweskiego. Podobnych mutacji u łososia też nie zobaczymy, kiedy kupujemy jego cienkie wędzone plastry.
Dziki łosoś ma 5-7% tłuszczu, a hodowlany 15 - 34%. A toksyny gromadzą się głównie właśnie w tłuszczu. Badania na myszach wykazały, że te którym dodawano do karmy łososia hodowlanego chorowały na otyłość i cukrzycę, bo toksyny z tłuszczu rybiego powodują odkładanie się tłuszczu i zaburzenia hormonalne. Jérôme Ruzzin zbadał także toksyczność samego mięsa ryb z norweskich hodowli. Wynika z nich, że są one pięć razy bardziej toksyczne, niż jakiekolwiek inne produkty, które możemy znaleźć w supermarketach.
Gdyby więc nawet to, co jest sprzedawane jako tran norweski pozyskiwano z norweskich dorszy hodowlanych, siłą rzeczy zawierałoby wszystkie te trucizny, które się w nich znajdują. Ale tylko 7% oleju rybiego pochodzi z dorsza. 60-70% jego światowej produkcji pochodzi z Peru i Chile, gdzie na niewyobrażalną skalę trzebi się zdziesiątkowaną już nie dorsze ale nawet sardele, z których wytwarza się blisko 80% światowej produkcji oleju rybiego. W peruwiańskim Chimbote znajduje się 50 wytwórni oleju rybiego. Jest to więc miasto, w którym produkuje się najwięcej oleju rybiego na świecie. To właśnie tam ma początek większość produkcji „Tranu Norweskiego”. Skażenie środowiska w tym mieście jest tak wielkie, że mieszkańcy cierpią na choroby oczu, układu oddechowego (astma) i liczne silne alergie skórne- pryszcze na rękach i wysypki na głowie. Dzieci z Chimbote mają duże czerwone plamy na policzkach. Są to trwałe wysypki spowodowane grzybicą.
Ścieki przemysłowe z fabryk, a więc wszelkie kwasy i soda kaustyczna są używane do odtłuszczania linii produkcyjnych, a potem spuszczane wprost do morza. Tego samego, w którym później łowi się sardele do produkcji oleju. Kutry, które łowią sardele często pływają po morzu nawet po 30 godzin, a ponieważ nie mają chłodni zdarza się, że kiedy ryby docierają do fabryk są już w stanie wstępnego rozkładu. Nie przeszkadza to jednak w tym, żeby i z nich wyprodukować olej, tyle, że musi on zostać „uzdatniony” przez konserwanty, przeciwutleniacze, a często także antybiotyki. Mimo tych działań kiedy olej dociera do Europy często jest już w stanie wstępnego rozkładu. Czeka go więc następna obróbka, już na miejscu.
Na dnie morza w okolicach Chimbote zalegają 53 mln metrów sześciennych szlamu z fabryk z odpadami chemicznymi i organicznymi. Można by nimi wypełnić co najmniej 14 tys. olimpijskich basenów. Na peruwiańskim wybrzeżu zdziesiątkowanie ławic sardeli doprowadziło do wyniszczenia całego łańcucha pokarmowego. Na niektórych obszarach wyginęło tam już 90% ptaków. Ryby z tych skrajnie zanieczyszczonych i toksycznych wód, a raczej ich resztki, które są zwyczajnym odpadem, są wrzucane do przemysłowego blendera i miksuje. |Potem jego zawartość jest oczyszczana z resztek ości, części mięsistych i poddawana całej serii procesów technologicznych z użyciem najróżniejszych chemikaliów. Ten proces jest na tyle agresywny, że giną w nim nawet witaminy. Witamina D3, którą chwalą się producenci olejów rybich najczęściej jest dodawana sztucznie w ostatnim etapie produkcji, ale tylko po to, żeby olej zakonserwować.
Kurczące się populacje ryb na świecie zmuszają producentów do poszukiwania oleju już nawet w ich ościach i kręgosłupach, z których wyciska się wszystko co się da. Mieszanie tego w produkcie końcowym z olejami roślinnymi żeby zwiększyć objętość jest tajemnicą poliszynela. W rezultacie zawartość kwasów Omega-3 w produkcie końcowym jest znacznie mniejsza niż deklarowana na opakowaniach. Dotyczy to aż 70% produktów na rynku, zgodnie z wynikiem badania przeprowadzonego przez Purdue University w USA w 2015r. Producenci na opakowaniach „tranu” nie podają składu tego produktu, a tylko zawartość kwasów Omega-3 i witamin. Jest to niezwykłe, jeśli weźmie się pod uwagę restrykcyjne prawo, które rządzi rynkiem suplementów diety, leków i produktów spożywczych specjalnego przeznaczenia. Jest to jeden z dowodów na potęgę tej branży. Innym dowodem jej siły jest powszechny brak wiedzy o tym, jak ona działa.
Nasza wiedza o kwasach Omega pochodzi z przeróżnych artykułów, programó
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj